wtorek, 28 kwietnia 2015

Tuszynek - trochę na dziko


Ten wyjazd planowałem już zimą gdyż miało to być otwarcie sezonu. Marcowy wypad na Nekielkę był trochę spontaniczny, głównie dzięki temu, że zima była mniej zimowa i pogoda pozwoliła już wcześniej wyprostować żyłki na kołowrotkach.

Większości z nas gęba się cieszyła widząc lutowe prognozy, zapowiadające rychły koniec zimy i szybkie nadejście wiosny. Co z tego skoro wiosna nie potrafi się zdecydować czy ma grzać, czy ma wiać, czy ma przymrozić. To wszystko dane było mi i Marcinowi, z którym pojechałem na Tuszynek, doświadczyć.

Plan był taki, że przyjeżdżamy w czwartek i siedzimy do niedzieli. Ponieważ dostałem służbowe polecenie wyjazdu do Torunia w środę to zdecydowałem się zmienić trochę plany. Pojechałem swoim autem już spakowany do Torunia gdzie odwaliłem swoją robotę i po 16ej ruszyłem w stronę Tuszynka.

Pogoda była ok ale wiatr dawał się we znaki. Zajechałem na miejsce i od razu dwie wiadomości. Dobra (wiało mocno) i zła (na szczęście prosto w twarz).

Chcąc zdążyć zarzucić wędki przed zmrokiem raz dwa zabrałem się za montowanie zestawów. Następnie zmontowałem prowizoryczne brolly. Na parasol Anacondy narzuciłem narzutę od JRC Contact 2. Muszę powiedzieć, że pasuje idealnie ;) szkoda tylko, że narzuta nie ma zamykanego wejścia.


Mocny wiatr skutecznie ochładzał wnętrze mojego schronienia. Dodatkowo brak podpórek z przodu sprawiał, że "brolka' nie była zbyt stabilna i całą noc czuwałem trzymając parasol aby to wszystko nie zostało zdmuchnięte.

Tuż po zarzuceniu zestawów wiatr na chwilę się uspokoił i mogłem się zrelaksować i poobserwować okolicę.

Muszę przyznać, że spodziewałem się większego WOW jeżeli chodzi o wodę. Z pełną odpowiedzialnością to napiszę - Goplanica póki co jest dla mnie numerem jeden, jeżeli chodzi o dzikość i klimat.

Wróćmy jednak do wietrznej nocki. O 1ej w nocy nagły odjazd na jednym zestawie, bez żadnego pojedynczego i ostrzegawczego piknięcia. Wyskoczyłem do wędki zerkając jeszcze za siebie czy brolki nie zwiało :) Po krótkim holu podebrałem małego karpika. P-podobnie pochodził z zimowego bądź wiosennego zarybienia. Ponieważ nie miałem aparatu bo umówiliśmy się z Marcinem, ze to on weźmie swój to wypuściłem karpia, przerzuciłem zestaw i szybko wróciłem ratować "brolkę" :P

Nad ranem wiatr się uspokoił i kimnąłem może z 2h. Przed 7 zadzwonił Marcin, ze jest już blisko i zacząłem pakować rzeczy ponieważ nasze docelowe stanowisko znajdowało się 200m dalej.        

Przyjechał Marcin i zaczęliśmy przewozić pontonem najcięższe rzeczy na nasze stanowisko. Mieliśmy łowić na stanowisku "Karpionek". Niestety nie ma tam bezpośrednio dojazdu autem. Jeszcze rok temu stanowisko to posiadało niemal 40m długości kładkę zakończoną sporym pomostem. Zimą chłopaki opiekujący się łowiskiem usunęli starą kłądkę i zrobili nową, znacznie krótszą.

Rozbiliśmy "obóz" i popłynęliśmy szukać miejscówek. Muszę Wam powiedzieć, że prawdą jest to co piszą o ilości mułu w tej wodzie. Na przeważającej części dna mułu jest grubo ponad metr i ma tak luźną strukturę, że bez problemu palcem wbijaliśmy w niego tyczkę na ponad metr !! Po oznaczeniu miejsc i wywiezieniu zestawów można było wygodnie usiąść i zjeść obiad.

Ok. godziny 17ej mam branie. Chciałem doholować rybę do kładki ale zaczepiła się o jakiś zaczep i musieliśmy wypłynąć pontonem. Na macie wylądował taki 10kg jegomość :)



Do nocy cisza - bez brań. W nocy ok godziny 2ej na nogi postawiła nas centralka Marcina. Ryba weszła w jakiś zaczep i również trzeba było po nią płynąć. Gdy wróciliśmy na brzeg na mojej wędce pojawił się pik, za chwilę kolejny i następny. Ewidentnie coś się zacięło ale nie zrobiło szalonego odjazdu tylko kawałek po kawałku odpływało. Przyciąłem i poczułem że coś jest na haczyku. Marcin w tym czasie włożył do worka swojego karpia i popłynęliśmy zobaczyć co siedzi u mnie. Był to ten sam rocznik. Na oko ocenialiśmy je na 5-6kg. Ranne ważenie to potwierdziło.    


Czas błogo mijał, a u nas na zmianę słońce, deszcz, grad i silny wiatr. Cały dzień bez brania. Chociaż nie ... Marcin miał wieczorem branie ale karp się spiął. W nocy po 2ej branie u Marcina. Fajny karpik 8.8kg padł jego łupem.



Co ciekawe było to trzecie branie z tego samego miejsca. Na innych zestawach Marcina panowała cisza. Przed ostatnią nocką Marcin chciał zabrać jeden zestaw spod wystającego z wody drzewa ale na szczęście zmienił zdanie. Wieczorem było branie spod tego miejsca. Niestety po krótkim holu ryba się spięła. Ostatnia noc napawała nas optymizmem ponieważ pogoda zaczęła się poprawiać. Brania się nie doczekaliśmy. Może faktycznie coś w tym jest, że na Tuszynku spokojna i stabilna pogoda oznacza brak brań.   


4 dni szybko minęły. Pogoda nie dopisała. Z ilości brań jesteśmy zadowoleni aczkolwiek zawsze mogło być lepiej ;)

Na szczęście udało nam się spakować na sucho. Fizycznie zmęczeni, psychicznie wypoczęci wracaliśmy do Warszawy.

Najbliższa dłuższa zasiadka dopiero w czerwcu na zawodach sklep-karpiowy.pl

W tak zwanym międzyczasie postaram się wyskoczyć chociaż na kilka godzin, gdzieś nad wodę.

Z Tuszynka mam kilka ujęć kamerką. Niestety nie mam czasu aby go obrobić. Jak tylko to zrobię to wrzucę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz